Karta walutowa – wspomniałem o płatnościach kartą, nie mogę więc pominąć kwestii karty płatniczej. W tym roku dysponowałem wreszcie kartą walutową. I byłem z tego bardzo zadowolony. Po pierwsze, Kantor Walutowy Alior Banku pozwolił mi taniej niż w tradycyjnym kantorze wymienić złotówki na euro, po drugie, mogłem płacić kartą nie martwiąc się o gotówkę i pomijając koszty przewalutowania.

W Barcelonie nie było praktycznie żadnych problemów z płatnościami – ani w restauracjach, ani nawet w małych sklepikach. Zazwyczaj nie było też żadnych limitów dolnych (czasem płaciłem kartą nawet 1-2 euro). Tylko raz (w piekarni/cukierni) odmówiono mi przyjęcia płatności kartą przy zakupie na kwotę niższą niż 4 euro.

Kolejka linowa – czerwone wagoniki przesuwające się nad portem wyglądały bardzo zachęcająco, ale… Nie trafiliśmy do nich. I trochę winię za to przewodniki – zarówno te papierowe, jak i internetowe. Nie znalazłem bowiem ani jednego źródła, w którym ktoś zwracałby szczególną uwagę na różnicę pomiędzy dwoma kolejkami w Barcelonie.

Wszędzie przeczytacie, że kolejka kursuje ze wzgórza Montjuic, natomiast mało kto zauważa, że w obrębie jednego wzgórza, ale jednak daleko od siebie, znajdują się dwie, niezależne od siebie stacje kolejki. W efekcie, zamiast do czerwonych, trafiliśmy do szarych wagoników i zamiast nad morzem i portem, podróżowaliśmy nad lasem. Żona wściekła, dziecko zmęczone, winny jak zwykle ojciec, który nie doczytał 😉

Komunikacja – na wielu blogach czytałem o tym, że w Barcelonie najlepiej podróżować metrem i innych środków komunikacji właściwie można nie brać pod uwagę. Być może to prawda, jeśli zakwaterowanie masz gdzieś w centrum i podróżujesz bez małych dzieci.

Jeśli o nas chodzi, jeździliśmy zarówno metrem, jak i autobusami, które podjeżdżają dużo bliżej wielu popularnych atrakcji. Poza tym długie trasy autobusów pozwalały nam przemierzać znaczne odległości bez przesiadek, które byłyby konieczne w przypadku metra.

Ciekawostka – autobusy są wyposażone w GPS i na mapach Google można sprawdzić, czy autobus, na który czekamy już odjechał, czy może się spóźni. Niestety, nam zdarzało się, że autobus rzekomo opóźniony nie przyjeżdżał w ogóle, a ten, który przyjeżdżał, nie zatrzymywał się, ponieważ… Nie machaliśmy!

A w Barcelonie wszystkie przystanki działają na zasadzie takiej, na jakiej u nas przystanki na żądanie. Trzeba machać i to ekspresyjnie, tzn. tak, żeby kierowca nie miał wątpliwości, że machamy właśnie do niego (za zbyt delikatne lub zbyt późne machanie może zrobić awanturę). Z kolei gdy chcemy wysiąść, poza wciśnięciem czerwonego przycisku, dobrze by było także krzyczeć, bo kierowca ma przecież prawo nie zauważyć naszego „stopu”. Generalnie: Driver is King.

Podróżowaliśmy też pociągiem Renfe – wygodnie dojechaliśmy nim z “naszej”, bardzo spokojnej dzielnicy Sant Andreu (polecam!) na lotnisko (na bilecie T10, tym samym, którego można używać w autobusach i metrze).

Uwaga – na bilecie T10 dojedziemy pociągiem, ale nie obowiązuje on (jeszcze) na nowej linii metra prowadzącej do lotniska. I jeszcze jedno: z biletem T10 można zmieniać środki komunikacji w ramach jednego przejazdu trwającego do 75 minut, ale po przesiadce bilet należy włożyć do kasownika (ponieważ w ramach jednej trasy można jechać maksymalnie trzema pojazdami, każdy musi zostać „odhaczony”).

CZYTAJ DALEJ >>>