O czym nie rozmawia polska rodzina? O pieniądzach. Czasem się o nie kłóci, ale rzadko rzeczowo o nich rozmawia. Na zgłaszane potrzeby dzieci rodzice najczęściej odpowiadają – nie mam pieniędzy, niezależnie od tego czy jest to prawda.
Szkoła również nie podejmuje tematu. I tym sposobem ludzie, często po studiach, wchodzą w dorosłe życie z zerową wiedzą o finansach, podatkach i gospodarce. A za drzwiami czeka kredyt mieszkaniowy i gospodarowanie budżetem rodzinnym.
Od kiedy?
Trudno określić wiek, w którym należy podjąć z maluchem temat pieniędzy, ale zwykle na zakupy chodzimy już z niemowlakiem. Koło roku, dwóch dzieci biorą z półek poszczególne, dość przypadkowe produkty i usiłują włożyć nam do koszyka. Cześć osób pozwala im na to, odkładając potem niepotrzebne rzeczy przy kasie, kiedy dziecko zapomni już o tym, że cokolwiek włożyło do koszyka. No i bułeczka. Bułeczka musi być. Maluch widzi „bułę” i musi ją mieć, nieważne czy jest głodny, czy nie. Dla świętego spokoju kupujemy, bo 50 gr to nie pieniądz… No właśnie, pieniądz.
Później dziecko chce celowo. Upatrzy sobie konkretną rzecz (nawet, jeśli posiada 30 takich samych) i nie chce wyjść bez niej. Jeśli jest tania, dla świętego spokoju kupujemy. Nikt nie chce awantury na zakupach, które z dzieckiem i tak zajmują więcej czasu.
Trzeba jednak wiedzieć, że dzieci szybko się uczą, czas leci, a one chcą coraz więcej. Porównywanie się z rówieśnikami wywołuje kolejne, coraz droższe potrzeby. My z kolei nie chcemy, by pociechy czuły się coraz gorsze i spełniamy często absurdalne, niepotrzebne i przekraczające nasz budżet życzenia. I tak się to kręci do zakończenia studiów lub nawet dłużej, bo pociecha (30-letnia) oczekuje pomocy w sprawach mieszkania, auta odpowiedniej klasy itp. Kula się toczy.
Można jednak inaczej. Już małemu dziecku można opowiadać po co idzie się do sklepu, co się tam robi. Niezły pomysł (także dla nas), to robienie listy zakupów z dzieckiem. Przeglądamy czego nam brakuje (malucha też można do tego zatrudnić), ewentualnie spytać, co by dziecko chciało (np. czekoladę). Poszukując produktów w alejkach, kiedy dziecko coś złapie, pokazujemy listę (to nic, że nie czyta) i przypominamy, że już zapisało tam czekoladę. Ewentualnie można zamienić czekoladę na obecną zachciankę , ale wówczas musi dokonać wyboru.
Co ważne, a może nawet najważniejsze – dzieci uczą się przez obserwację. Jeżeli widzą, że sami wpadamy do sklepu i bierzemy produkty bez zastanowienia lub włóczymy się po galerii handlowej w ramach spaceru, wychodząc z niej z nieplanowanymi zakupami, nie możemy oczekiwać, że same nie będą tak robić. Będą liczyły, że do kupionej mimochodem bluzki, im również coś dorzucimy.
Jeśli już zdarzy nam się taka wpadka (przy dziecku), warto spróbować oddać rzecz i przy okazji nauczyć go trochę o prawach konsumenta. Jednocześnie będzie to też lekcja, że rodzice co prawda są omylni i tak samo jak dzieci ulegają pokusom, jednak potrafią naprawić swój błąd.
Nauka, nauka, nauka
Finanse to w pewnym stopniu matematyka, a kto lubi rachunki? ;). Ustalmy jednak, że finanse domowe to matematyka co najwyżej na poziomie wyższych klas podstawówki, a poza tym to ekonomia i psychologia.
Przez wiele wieków ludzie żyli z tego, co udało im się odłożyć, zatem zarobić na życie trzeba było wcześniej, później się wydawało. Dziś jesteśmy przekonywani, ze wszystko nam się należy, wszystko możemy mieć, nawet jeśli nas na te rzeczy nie stać. Oczywiście na kredyt. A kredyt kosztuje, najczęściej niemało.
Sklepy prześcigają się we wprowadzaniu najnowszych linii produktów. Sezon nie trwa już pół roku, zmienia się co kilka tygodni. Influencerom płaci się za wystąpienie w konkretnym ubraniu (również dziecięcym!), rozkręcając na nie popyt. Dobrze, żeby nasze dzieci miały tego świadomość.
Nie mów dziecku „nie mam pieniędzy”
Nie mów, bo to nieprawda, a chyba nie chcesz ich uczyć kłamstwa? Nawet jeśli korzystasz z pomocy społecznej, to jakieś pieniądze masz. Jedne cele są po prostu ważniejsze od drugich. Opłata za mieszkanie czy jedzenie jest ważniejsza od kupna Barbie czy innej, aktualnie modnej zabawki. Nawet czterolatek jest w stanie to zrozumieć.
Wiele osób nie mówi dzieciom, ile zarabia, nawet w przybliżeniu, zatem nie mają one nawet podstaw, by wiedzieć, jakie oczekiwania mogą mieć względem rodziców. Dzieci nie uczestniczą w planowaniu budżetu domowego, a szkoda.
Mama może opowiedzieć dzieciom, nawet względnie małym, o tym, jak wygląda budżet domowy. „Słuchaj, zarabiam 3 tys., tata kolejne 3, czyli na miesiąc mamy 6 tys. Z tego płacimy 2 tys. kredytu, 800 zł to opłaty za mieszkanie, prąd, wodę gaz, telefon, 1 tys. wydajemy na jedzenie i chemię, opłacamy ubezpieczenie – 100 zł, wasze zajęcia dodatkowe 400 zł, wyżywienie i składka w przedszkolu – 200 zł, 500 zł wynosi nas benzyna. Odkładamy 200 zł na niespodziewane wydatki. Pozostaje więc nam 1 tys. to podziału na tzw. życie.”
A życie to nie tylko zachcianki – to także zepsuta pralka, za małe ubrania i zużyte obuwie, prezent dla kolegi na urodziny, weterynarz dla zwierzaka. I dopiero później – przyjemności. Podczas takiej rozmowy nawet kilkuletnie dziecko zrozumie, że skoro upatrzony zestaw Lego kosztuje 600 zł, a dla rodziny finalnie zostaje 1000, to jego żądanie jest za duże.
Warto policzyć, ile zarabiasz dziennie. Jeśli latorośl zobaczy, ile musisz pracować na jego rower, łatwiej będzie jej ocenić wartość danej rzeczy. Dobrze jest też ustalić, jaki procent budżetu wydajemy na przyjemności. Przyjemności wszystkich, nie tylko dzieci.
Czas na oszczędzanie
No właśnie. Już małe dzieci dostają pewne kwoty pieniędzy z okazji różnych uroczystości. Jedne je odkładają, drugie od razu wydają. Jeżeli dziecko ma zachciankę, to warto przypomnieć mu, że ma swoje pieniądze. Jeśli je wyda, na następne będzie musiało czekać do kolejnej uroczystości, zatem musi rozważyć, czy konkretna rzecz aby na pewno jest warta ceny.
Potrzebne nowe spodnie? Oczywiście, jest to potrzeba realna, jednak dżinsy można mieć zarówno za 100 zł, jak i za 600 zł. Biorąc pod uwagę, że dziecko rośnie i zakładając nawet, że te droższe są porządniejsze, to najprawdopodobniej nie ponosi ich długo. Jeżeli jednak dorastające dziecko nie chce widzieć siebie w innym stroju niż ubranie ulubionej marki, możemy zaproponować, że od nas dostanie 100 zł, a resztę będzie musiało wyłożyć z oszczędności.
Kieszonkowe – tak czy nie?
Musimy rozróżniać potrzeby od zachcianek, to jasne. Jednak umówmy się, że większość z nas nie żyje w skrajnej biedzie, nasze dzieci również. Zapewniamy im dach nad głową, jedzenie, edukację, opiekę medyczną, ubranie i obuwie. Wszystko inne to w ich przypadku zachcianki. Kieszonkowe ma uczyć małych i młodych ludzi dysponowania pieniędzmi. Powinno rosnąć wraz z wiekiem dziecka. I tu pojawiają się schody.
Po pierwsze, zabawki są drogie. Przedszkolaki proszą o przedmioty, które niejednokrotnie kosztują kilkaset złotych. Jeśli maluch dostaje 10 zł miesięcznie, to nawet za kilka lat nie będzie go stać na wymarzoną rzecz. Piętnastolatkowi 50 złotych nie wystarczy nawet na kino dwa razy w miesiącu, nie mówiąc już o coli i popcornie. Jeśli masz kilkoro dzieci, to po prostu może Cię być nie stać, aby dawać im kieszkonkowe w takiej wysokości, aby mogły nauczyć się dysponowania pieniędzmi. Za drobne kwoty mogą sobie kupić co najwyżej słodycze.
Dawać więc kieszonkowe, czy nie? Decyzja należy oczywiście do Ciebie, ale moim zdaniem, kieszonkowe ma sens przede wszystkim wtedy, jeśli jego wysokość pozwoli dziecku nauczyć się realnie dysponować pieniędzmi.
W przypadku nastolatków należy rozważyć, czy mogliby zarobić potrzebne im środki. Gdy mowa o dzieciach młodszych, jest to praktycznie i prawnie niemożliwe. Wtedy dodatkowe atrakcje spadają na nasz portfel, więc o każdym wydatku trzeba uczciwie rozmawiać.
Płacenie za wykonywanie obowiązków domowych czy za oceny szkolne nie jest dobrym pomysłem. W końcu dzieci są członkami rodziny i powinny w ramach swoich możliwości uczestniczyć w jej obowiązkach i życiu codziennym.
Co innego wykonywanie nadprogramowych czynności, gdy np. do obowiązków pociech należy wynoszenie śmieci dwa razy w tygodniu, a dziecko będzie to robić codziennie. Płacenie za piątkę także nie jest dobrym pomysłem, ale już wysoka średnia na koniec roku (lub nawet oceny celujące, choćby pojedyncze) – czemu nie miałyby zostać nagrodzone? Doceniajmy długotrwały, ponadprogramowy wysiłek i pracę włożoną w konkretny cel.
Kłamstwa dotyczące pieniędzy
Nie oszukujmy się. Nie jest łatwo przyznać przed dzieckiem, że nas na coś nie stać. Takie jest jednak życie i warto uczyć dzieci, że większości ludzi na coś nie stać a apetyt rośnie w miarę jedzenia. Z dziećmi trzeba rozmawiać o tym, że wartość człowieka nie zależy od posiadanych rzeczy.
Na etapie szkolnym, a obecnie chyba nawet przedszkolnym, nie jest to łatwe. Za „naszych czasów” różnice w statusie materialnym nie były tak bardzo widoczne. Wszyscy mieli mniej więcej to samo. Dziś świat zmienił się o 180 stopni. Jeśli nie masz odpowiedniej liczby „zingsów” (to obecna moda wśród przedszkolaków), to nie możesz uczestniczyć w zabawie. Nie nosisz butów marki X? Nie należysz do paczki.
Poczucie szczęścia nie wiąże się z rzeczami. Warto podać przykład z życia dzieci, choćby spytać, dlaczego lubią swojego najlepszego przyjaciela? Zazwyczaj jednak nie za rzeczy, które posiada, tylko za to, jaki jest. Dobrze dawać im też przykłady z własnego życia. Pamiętajmy, że przynajmniej do ok. 11-12 roku życia jesteśmy dla dziecka autorytetami (nawet, jeśli tego nie okazują) i wbrew pozorom, czerpią bardzo wiele z tego, co mówimy, co robimy i jacy jesteśmy.
A przy okazji, dobrze jest popracować nad poczuciem własnej wartości u dzieci i uświadomić, że ich wartość nie zależy od stanu konta, choć pieniądze są ważne. Nie okłamujmy ich sloganem „pieniądze szczęścia nie dają”, bo albo dopowiedzą nam „ale zakupy – tak” albo uznają za naiwnych kłamców. Gokarty są fajne a kosztują dużo, nie każdego stać na wysłanie dziecka na kurs. Tak samo kite-surfing – rewelacja. Ba, nawet opieka zdrowotna ma swoją cenę. Zachorujesz? Czekaj na operację lub wizytę u lekarza 2 lata, albo wydaj pieniądze i leczenie na dobrym poziomie otrzymasz szybciej (ewentualnie otrzymasz w ogóle). Dzięki środkom finansowym żyje się łatwiej.
Wielu z nas podejrzliwie patrzy na osoby lepiej sytuowane od siebie, komentując ich rzekome przywary, kombinatorstwo itp. Tłumimy poczucie niższości, to, że w głębi serca czujemy się gorsi przez to, że mniej zarabiamy. Jednak pieniądze pozwalają osiągnąć poczucie bezpieczeństwa, zapewnić lepszą edukację, rozrywkę i co bardzo niedoceniane, czas. Zamiast po powrocie z pracy brać się za sprzątanie, robienie zakupów, pranie czy naprawę zepsutego sprzętu, można te czynności zlecić innym ludziom, a wolny czas wykorzystać na pasję, odpoczynek czy rodzinę. Brzmi pięknie, prawda? Tak, pieniądze nie są złe.
Relacje i wartości
Bezpieczeństwo finansowe jest ważne i chyba nie trzeba o tym nikogo przekonywać. Jednak nie zastąpi relacji. Znane powiedzenie głosi: „Do pieniędzy się nie przytulisz, a miłością nie nakarmisz rodziny”.
Czas poświęcony dzieciom, docenianie ich sukcesów, uczciwe rozmowy o radościach, smutkach i kwestiach (również finansowych) dotyczących funkcjonowania całej Waszej rodziny – wszystko to buduje w nich poczucie, że są ważne i poważnie traktowane.
Ponadto współuczestniczą w decyzjach rodziców, a to uczy współodpowiedzialności za rodzinę, również tą, którą stworzą w przyszłości.