Czy to nie paradoks, że w świecie, w którym technologia ułatwiająca komunikację tak gwałtownie się rozwija, ludzie czują się coraz bardziej osamotnieni? Natalia Hatalska w książce „Wiek paradoksów” stawia wiele trudnych pytań o nasze związki z technologią. I pomimo, że próbuje zachować optymistyczny ton, momentami odnoszę wrażenie, że to uśmiech przez łzy.

„Wiek paradoksów. Czy technologia nas ocali?” – to książka, na którą czekałem. Czytając zapowiedzi i oglądając rozmowy video z autorką, nie do końca potrafiłem uchwycić sedno tej pozycji, a jednak przypuszczałem, że będzie to dobra, odkrywcza lektura. Dziś, kiedy jestem już po przeczytaniu jej od deski do deski – potwierdzam. „Wiek paradoksów” to książka, którą z czystym sumieniem polecam każdemu, kto chciałby bardziej świadomie spojrzeć na świat, w którym żyjemy. A jednocześnie nadal mam problem z krótką odpowiedzią na pytanie: „o czym jest ta książka?”.

Najkrócej mógłbym odpowiedzieć: „o technologii”. Ale przecież nie jest to publikacja techniczna, a humanistyczna. Mówi więc przede wszystkim o psychologii, socjologii, kulturze, o człowieku otoczonym urządzeniami, programami i funkcjonującym w świecie algorytmów. Przyjmijmy więc (w pewnym uproszczeniu), że to książka o świecie, w którym gwałtownie rośnie znaczenie technologii. Natalia Hatalska zastanawia się, co to dla nas oznacza. Jak technologia nas zmienia? I dokąd nas prowadzi – na wyższy poziom rozwoju, czy może w przepaść?

Każdy rozdział tej książki mógłby stanowić oddzielną publikację. Pozwólcie więc, że zamiast podejmować się (z góry skazanych na porażkę) prób zsyntetyzowania w krótkim wpisie niezwykle rozległej wiedzy autorki, odniosę się tylko do jednego aspektu, najbliższego mi choćby ze względu zawodowych – wpływu algorytmów na nasze życie.
Nie będzie to więc recenzja, a jedynie moja refleksja.

W świecie algorytmów

„(…) tuż obok nas, może nawet w tym samym pokoju (…) znajduje się osoba, z którą moglibyśmy zbudować autentyczną, bliską, dającą satysfakcję więź, jednak z jakiegoś powodu uciekamy do świata powierzchownych kontaktów, pozbawionego niezbędnej nam multisensoryczności. Płaski, śliski, zimny telefon jest dla nas często bardziej atrakcyjny niż żywa osoba.”

Wyobraź sobie świat, w którym nie masz wpływu na informacje, które odbierasz. To programy komputerowe decydują o tym, jaki artykuł Ci wyświetlić, jakie video pokazać, jaki film masz obejrzeć. Ty siedzisz jedynie przed ekranem, nie robisz nic, a aplikacje wybierają spośród masy treści te, które w ich ocenie są najodpowiedniejsze dla Ciebie.

Właściwie, nie musisz sobie tego wyobrażać – to już się dzieje. To, co zdziwiło mnie w książce „Wiek paradoksów” to wyniki badania, z którego wynika, że bardzo duża część użytkowników internetu nie wie (lub nie wierzy), że to algorytmy decydują o tym, co jest nam wyświetlane.

Dotychczas, gdy prowadziłem szkolenia z tematyki social media, wydawało mi się, że mówiąc o algorytmie na Facebooku, Instagramie, czy LinkedIn dotykam sprawy oczywistej, o której wszyscy już wiedzą i której nikt nie podważa. W końcu technologiczni giganci wprost potwierdzają, że te algorytmy stosują – nie jest to żadną tajemnicą ani tym bardziej teorią spiskową. Okazuje się jednak, że działanie algorytmów podważają sami użytkownicy tych platform, którzy przypisują sobie większy wpływ na otrzymywane treści, niż mają faktycznie.

Bańki informacyjne

Owszem, algorytmy zasadniczo opierają się na naszych aktywnościach. Jeśli na Facebooku kliknę w kilka linków dotyczących motocykli marki Honda, zostanę wrzucony do stosownego worka – będę widział więcej postów, artykułów, treści video oraz reklam dotyczących jednośladów, a szczególnie motorów Hondy.

Idąc dalej, jeśli polubię kilka postów partii X, skomentuje je, a może i udostępnię, w przyszłości będę widział więcej materiałów dodawanych i komentowanych przez zwolenników tej partii.

Jeszcze dalej, jeśli nieopatrznie kliknę w jakieś clickbaitowe tytuły artykułów pisanych np. przez płaskoziemców, czy nie daj Boże, nawet dla hecy zapiszę się do takiej grupy na Facebooku, wkrótce portal może mi wyświetlać bardzo wiele materiałów na temat płaskiej Ziemi. Mogę wtedy odnieść błędne wrażenie, że teoria płaskoziemców zdominowała cały internet, bo gdzie nie wejdę, wszędzie znajduję treści powiązane z tym tematem. Tak to działa.

Social media (ale nie tylko one), zamykają nas w informacyjnych bańkach. Sprawiają, że jeśli wykazujemy zainteresowanie jakimś tematem lub poglądem, w przyszłości widzimy coraz więcej podobnych treści, natomiast nie docierają do nas materiały konkurencyjne, przedstawiające inne punkty widzenia. W efekcie zaczynamy wierzyć, że nasze spojrzenie na rzeczywistość jest dominujące, że „wszyscy normalni ludzie” wierzą w to samo, co my, mają podobne poglądy i wartości. Ale algorytmy działają nie tylko w typowych social mediach.

Wyuczone lenistwo

Działanie algorytmów doskonale widać choćby w aplikacji muzycznej Spotify. Jeśli przez jakiś czas będziesz słuchać jednego gatunku muzyki, z czasem aplikacja nie będzie Ci proponowała żadnych innych typów utworów. Wciąż, aż do znudzenia, będziesz słuchał tego samego.

Sam miałem problem w początkowym okresie korzystania z tej aplikacji – odnosiłem wrażenie, że Spotify nie poszerza moich muzycznych horyzontów, bo wciąż prezentuje mi to samo. Dopiero ręcznie wyszukując inne gatunki oraz konkretnych artystów, mogłem odkryć, że serwis ma znacznie bogatszą bibliotekę, niż ta, którą mi proponował na podstawie algorytmu.

Zresztą podobnie jest np. z Netflixem – jeśli sami niczego nie wyszukujemy i poprzestajemy jedynie na „proponowanych” filmach, docieramy jedynie do niewielkiego fragmentu oferty. Czy wiesz np. że Netflix posiada kategorię filmów artystycznych? Ale nie dowiesz się tego ani ze strony głównej, ani z menu, w którym takiej pozycji nie ma. Musisz poszukać, podrążyć.

Aby nauczyć Netflixa, ale też Facebooka, Spotify czy Instagrama, że jesteśmy zainteresowani czymś więcej, musimy dokonać wysiłku. Musimy intencjonalnie wpisywać tytuły, hasła, utwory, hasztagi i niejako zmuszać algorytm, żeby uczył się o nas nowych rzeczy. Ale zazwyczaj nam się nie chce.

To tylko przykłady tego, jak technologia nas rozleniwia i jak łatwo poddajemy się sugestiom płynącym z rozmaitych aplikacji. Można przypuszczać, że ten wpływ będzie rósł. Smartfon powiązany z lodówką już wkrótce podpowie nam, czym ją zapełnić. Ale czy będą to podpowiedzi oparte na zasadach optymalnego odżywiania, dopasowane do stanu naszego zdrowia? Być może. Ale bardziej prawdopodobne, że sugestie produktów będą sponsorowane przez producentów konkretnych ketchupów, serów czy mrożonek. Kto zapłaci firmie zarządzającej aplikacją, ten trafi do lodówek klientów.

Celem jest uzależnienie

Życie w świecie algorytmów, informacyjnych baniek i wszechobecnych publikacji sponsorowanych nie powoduje, że mamy lepszą wiedzę i w efekcie możemy dokonywać lepszych życiowych wyborów.

Tzn. teoretycznie samych źródeł informacji jest więcej, ale my sami nie mamy ani czasu, ani ochoty, by dokonywać żmudnej selekcji i jeszcze weryfikować wiarygodność informacji. Wybieramy je raczej niczym produkty w sklepie spożywczym – bierzemy sobie te, które nam się bardziej podobają. Czasem zadecyduje o tym ładniejsze opakowanie, innym razem zerkniemy na skład – zazwyczaj brak w tym jednak spójności i konsekwencji. A żeby jeszcze sobie cały ten proces ułatwić, wolimy oddać się w ręce algorytmów. Niech aplikacja wybierze coś dla nas i za nas, a my jedynie klikniemy „tak” lub „nie”. Jak w Tinderze.

Efekt jest taki, że coraz więcej władzy nad naszym życiem przekazujemy w ręce technologicznych gigantów. Facebooki i TikToki mają coraz większy wpływ na nasz zwykły dzień. Zapominamy (a może nie wiemy), że celem każdego producenta jest to, by klient jak najczęściej korzystał z jego produktu.

Cel Instagrama, WhatsUpa czy Netflixa nie jest wcale inny. To, co jest w największym interesie tych platform, nie jest wcale w największym interesie jego klientów. Nieustanne przywiązanie do serwisów i aplikacji nie jest korzystne ani dla naszego zdrowia psychicznego, ani fizycznego.

Jednocześnie w interesie firm, które nimi zarządzają, jest właśnie jak największe uzależnienie od nich klientów. Dlaczego? Ponieważ wtedy zarabiają. Jeśli nie na abonamentach, jak Netflix czy Spotify, to choćby na wyświetlanych reklamach, jak Facebook czy Instagram. Tu nie chodzi o Twoje dobro, ani nawet o Twoją przyjemność.

Ulegając socjotechnicznym sztuczkom aplikacji i portali społecznościowych, nie stajemy się jednak szczęśliwsi. Dostęp do stron pornograficznych nie powoduje, że mamy bardziej satysfakcjonujące życie intymne, a ciągła komunikacja przez Messenger, WhatsUp, Duo czy Zoom nie sprawia, że nasze relacje przyjacielskie i zawodowe stają się pełniejsze. I nie są to jedynie przypuszczenia – są na to badania. 

Im dłużej oglądasz TikToka, tym trudniej ci go opuścić, ale czy Twoje życie cokolwiek na tym zyskuje? Czy opuszczając aplikację myślisz sobie: „Ojej! To doświadczenie wzbogaciło mój dzień!”? Czasem może się tak oczywiście zdarzyć, ale raczej nie każdego dnia – szczególnie, jeśli z podobnych serwisów korzystasz codziennie. Częściej poczujesz zmęczenie, a może nawet irytację.

Co robić, jak żyć?

Natalia Hatalska nie mówi nam, żebyśmy zrezygnowali z technologii (chociaż flirtuje nieco z technologiczną ascezą amiszów). Zwraca uwagę przede wszystkim na świadomość tego, co robimy i tego, co wybieramy. Wnioski nie będą pewnie zaskakujące, ale trudno o inne. Rzecz nie w tym, abyś w ciągu 5 najbliższych minut wylogował/a się ze wszystkich aplikacji i serwisów społecznościowych i w zamian wybrał/a technologiczną ascezę do końca życia. Nie tędy droga.

Spójrz na programy, aplikacje, strony internetowe z których korzystasz. Popatrz z dystansu na siebie w kontekście korzystania z nich. Zastanów się, które naprawdę wnoszą w Twoje życie coś pozytywnego.

Nie jest problemem to, że od czasu do czasu obejrzysz film na platformie VOD, czy przejrzysz posty na Facebooku. Kłopoty zaczynają się wtedy, gdy to aplikacje przejmują kontrolę nad Twoim życiem, gdy korzystasz z nich nawet wtedy, gdy nie sprawia Ci to satysfakcji, albo gdy pośrednio zaczynają Ci one zastępować żywe kontakty z bliskimi ludźmi lub inne aktywności (np. związane z Twoim hobby). Pomyśl, co byś robił/a, gdybyś nie miał/a smartfona? Czym wypełnił(a)byś powstałą po nim pustkę?

Golem na miarę naszych możliwości

Mimo wszystko spłycam. „Wiek paradoksów” podchodzi do tematu technologii dużo pełniej – mówi nie tylko o naszej świadomości, odpowiedzialności i dokonywanych wyborach. Porusza także tematy związane z odpowiedzialnością korporacji technologicznych i polityków. Mówi o robotach, które będą zajmowały się starszymi ludźmi, bo współczesne, “wysokorozwinięte” społeczeństwa nie chcą już tego robić. Mówi o rosnącej presji na stosowanie technologii, bez rzetelnej analizy na temat tego, jak ta technologia wpłynie na pojedynczych jej użytkowników lub relacje społeczne.

To szczególnie ważne nie tylko w kontekście zbliżającej się technologii 5G, ale jeszcze bardziej w odniesieniu do zaawansowanych zagadnień medycznych (włącznie z programowaniem DNA płodów!). Autorka sugeruje również, że jeśli – jako ludzie – nie będziemy wystarczająco ostrożni, technologia może kiedyś wymknąć nam się spod kontroli (o ile jeszcze się nie wymknęła). Wtedy faktycznie staniemy się niewolnikami Golema, którego sami sobie ulepiliśmy.

Mimo to Natalia Hatalska jest optymistką i pyta z nadzieją, czy technologia nas ocali. Moja odpowiedź po tej lekturze jest jednoznaczna: Nie, ocalić możemy się tylko my sami. Technologia nie zrobi tego za nas.

Spodobał Ci się ten wpis?
Postaw mi kawę na buycoffee.to