Żywot firm, które powstały dzięki dotacjom lub pożyczkom, bardzo często jest bardzo krótki. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego bardziej prawdopodobne jest to, że upadnie startup stworzony dzięki pieniądzom unijnym niż taki, który zrodził się dzięki oszczędnościom ich twórców?

Wpis na ten temat planowałem od dawna, ale TEN artykuł to świetny pretekst, by zrobić to właśnie teraz. Bezpośrednio wynika z niego jeden wniosek: bardzo wiele startupów, pomimo pozyskania bardzo dużych dotacji w ramach działania 8.1 Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka, upadło lub jest blisko upadłości.

Tyle fakty. Niestety, możemy się jedynie domyślać, dlaczego tak właśnie się stało i próbować na różne sposoby uzasadniać taki stan rzeczy. Interpretacje, jakie się nasuwają, mogą wskazywać na to, że dotacje przydzielono słabym pomysłom, że niektóre projekty celowo były pisane tak, aby wyciągnąć z programu jak najwięcej pieniędzy (choć to zastanawiające, bo w przypadku porażki pieniądze trzeba zwrócić), a także, że wysokość dotacji była bardzo często niewspółmiernie wysoka w stosunku do niezbędnych dla danej inwestycji kosztów. Tyle, że – wg mnie – nie w tym rzecz.

Każdy ma predyspozycje (?)

Problem nie dotyczy tak naprawdę wyłącznie programu 8.1., a wszystkich programów udzielających dotacji bądź bezzwrotnych pożyczek na rozpoczęcie działalności gospodarczej. We wszystkich – i z pewnością nie jest to wyłącznie polska specyfika – gros finansowanych w ten sposób projektów upada. Trudno też uznać, że część z tych startupów znikła z mapy firm, bo dostała “za dużo” pieniędzy – im większa dotacja, tym większa powinna być szansa na odniesienie sukcesu, więc zależność powinna być odwrotna. Ale tak nie jest.

O co więc chodzi? Według mnie, o samą ideę.

W ostatnich latach, powszechnemu dostępowi do programów unijnych (zarówno dotacji dla startupów, jak i pożyczek dla bezrobotnych) towarzyszyło masowe “uświadamianie” społeczeństwa zarówno w mediach, jak i podczas szkoleń czy innych spotkań, że własny biznes to złoty środek, czy nawet święty Graal, cel, do którego każdy może i powinien dążyć.

W pewnym momencie nie wypadało nawet powiedzieć publicznie, że może jednak nie każdy ma predyspozycje do prowadzenia własnej firmy. Oto nagle bezrobotni, których żadna praca się nie trzymała, mieli być idealnymi kandydatami na przedsiębiorców. Towarzyszyć im miały matki, dla których łączenie własnego biznesu z opieką nad świeżo narodzonymi dziećmi nie powinno stanowić problemu. Studenci? Młodzi, pomysłowi – wystarczy zebrać grupę przyjaciół, podzielić zadania i napisać program, dzięki którym w 2-3 lata pokonają gigantów z wielkim doświadczeniem.

W efekcie, tysiącom nieprzygotowanych do tego osób wmawiano, że powinny zaryzykować i założyć własne firmy!

Przekonywano, że to musi się udać – wystarczy napisać wniosek i odebrać rozdawane pieniądze. Pytanie, kto uległ tym namowom? Ilu było w tej grupie ludzi odpowiedzialnych, podejmujących przemyślane decyzje, a ile spontanicznych prób wynikających ze słomianego zapału i przekonania, że “grzechem byłoby nie spróbować”?

Ale nie to było najgorsze. Porywanie się z motyką na słońce może przynieść zaskakująco dobre efekty, ale w sytuacji, jeśli młody przedsiębiorca daje z siebie wszystko; a więc, kiedy ma świadomość, że od jego starań zależy byt jego firmy, jego rodziny i w końcu, los jego samego.

Jeśli ktoś czuje, że od pozyskania kolejnego zlecenia zależy coś bardzo ważnego, będzie uparty, wytrwały, konsekwentny. Jeśli wie, że musi się utrzymać z tego, co zarobi, wówczas widzi bezpośredni związek między swoimi staraniami i osiąganymi przychodami. Ale właśnie. Tu dochodzimy do sedna.

Jaki związek może widzieć osoba, która w odpowiedzi na napisany projekt, od tak, otrzymała na przykład 600 tys. zł?

Poziom abstrakcji w tego typu inwestycji jest na tyle duży, że trudno ten związek zauważyć, a co dopiero poczuć. Dodatkowo odpowiedzialność rozmywa się, gdy mówimy o startupie tworzonym przez grupę kilku osób, z których nie wszystkie wykazują się jednakowym zaangażowaniem. Jeśli Jaś się nie przykłada, Asia także w końcu uzna, że ona sama nie będzie odwalała całej roboty za pozostałych. A skoro morale w zespole spada, pieniądze są przejadane, a impet, z jakim miały być zarabiane, słabnie.

Zjedzmy te pieniądze!

Przejedzenie pieniędzy z dotacji to właśnie największy problem. I tu najbardziej widać różnicę pomiędzy firmą zakładaną dzięki oszczędnościom, a taką, która powstała dzięki dotacji.

Osoba lub grupa osób, jeśli decyduje się postawić na szalę wszystko co ma, zazwyczaj po prostu musi – nie ma innego wyjścia – wykazać się dużym zaangażowaniem, ale i – użyję tego staroświeckiego słowa – gospodarnością. Każda złotówka w takiej firmie musi zostać dwa razy obejrzana, zanim zostanie wydana. Negocjacje cenowe z kontrahentami są codziennością, podobnie jak walka o każdego kolejnego klienta, a następnie o jego utrzymanie. Po prostu:

jeśli będzie inaczej, jeśli firma nie zacznie w krótkim czasie na siebie zarabiać, wszystko runie. Ta świadomość bywa przerażająca, ale i bardzo motywująca.

W przypadku firmy tworzonej dzięki dotacjom, jest inaczej. Na samym początku dostajemy duże pieniądze. Nie mamy poczucia, że są to środki, których zdobycie dużo nas kosztowało. Nie mamy więc też do nich zbyt emocjonalnego stosunku.

W takich okolicznościach możemy czuć się nie tyle jak przedsiębiorcy, zmuszeni do porzucenia swojej strefy komfortu i walczenia jak lwy o pozycję na rynku, ale jak etatowi pracownicy. A wiadomo, pracownik, szczególnie pracownik nowoczesnej korporacji (a taką przecież pragniemy stworzyć), potrzebuje dobrych warunków – odpowiedniego lokalu, wysokiej klasy wyposażenia, najnowocześniejszego sprzętu, no i przyzwoitego wynagrodzenia.

Niestety, wysokość przychodów nie jest wprost proporcjonalna do komfortu, jaki sobie zapewnimy. Leniwi pracownicy przedsiębiorcy zapadający się w swoich wygodnych fotelach, ze znudzeniem oczekują na klientów, którzy powinni walić drzwiami i oknami, ale z niejasnych powodów tak się nie dzieje. Aż w końcu pewnego dnia młodzi twórcy “innowacyjnego startupu” z zaskoczeniem odkrywają, że setki tysięcy złotych, które były na koncie, gdzieś się ulotniły.

I wtedy zaczyna się analizowanie tego, co poszło nie tak. Czy to pomysł na biznes był za słaby? Czy dotacja za mała? Czy źle dobrana była grupa docelowa? A może za słaba kampania promocyjna? Nie, bardzo często odpowiedź na każde z tych pytań powinna brzmieć “nie”.

Przyczyną jest dotacja, przyczyną jest sama idea pieniędzy przydzielanych za nic, przyczyną jest ślepa wiara w to, że wystarczy dać ludziom pieniądze, a wtedy pieniądze te na pewno się rozmnożą.

Ale pieniądze rozdawane, prawie zawsze są przejadane. I nie ważne, czy mówimy o pieniądzach otrzymanych z dotacji, z opieki społecznej, czy też o milionach wygranych w lotto. Taka już jest ludzka natura, że o to, co otrzymamy za darmo, nigdy nie potrafimy zatroszczyć się równie dobrze, jak o to, co sami, ciężką pracą, wypracujemy. Ot, cała prawda.

 

Spodobał Ci się ten wpis?
Postaw mi kawę na buycoffee.to