Jeszcze do niedawna „na Uberze” mógł jeździć każdy. Dziś Uber wymaga od kierowców zarejestrowanej działalności gospodarczej. Jednocześnie wciąż zachęca do współpracy, przekonując, że wożenie ludzi to dobry sposób na dorobienie sobie. Czy więc przedsiębiorca może sobie dorobić, współpracując z Uberem?

Uber to aplikacja, która łączy kierowców i pasażerów. Początkowo miał to być raczej okazjonalny przewóz osób (wyprowadźcie mnie z błędu, jeśli się mylę), działający na zasadzie podobnej do innego startupu – BlaBlaCar. A więc jedziesz gdzieś, po drodze możesz zabrać ze sobą pasażera, a przy tym zarobić parę groszy. Tyle, że o ile BlaBlaCar działa na trasach pozamiejskich, o tyle Uber koncentruje się na dużych miastach. Obecnie wiele osób uczyniło z Ubera swoją jedyną pracę zarobkową, a nawet pojawiły się „korporacje” zatrudniające kierowców-uberowców. O tym jak dokładnie działa Uber, przeczytacie w wielu miejscach w sieci. Ja natomiast wziąłem na cel nieco węższy, ale rzadziej poruszany temat.

Mianowicie, zacząłem się interesować, czy Uber może być dobrym sposobem na dorobienie sobie dla osoby, która jest przedsiębiorcą, ale prowadzi działalność gospodarczą w zupełnie innym obszarze. Np. prowadzisz mały sklep internetowy, ale po obsłużeniu wszystkich zamówień z danego dnia pozostaje Ci jeszcze kilka godzin czasu. Albo jedziesz w sprawie biznesowej na drugi koniec miasta i po drodze mógłbyś kogoś zabrać. Albo udzielasz prywatnych lekcji angielskiego, ale w sezonie wakacyjnym masz mało zleceń, a domowy budżet przestaje się domykać. Czy w takiej sytuacji możesz dorobić sobie, jeżdżąc w wolnych chwilach Uberem?

Uber – szansa na dodatkowy zarobek

Z punktu widzenia Ubera – oczywiście. A biorąc pod uwagę korzyści dla Ciebie? To musisz ocenić sam, ale generalnie, tak.

„Uberowcy” jeżdżący z aplikacją codziennie, potrafią się z tego utrzymać. Niektórzy z nich narzekają, że po odliczeniu prowizji dla Ubera, kosztów paliwa, kosztów amortyzacji i ZUS-u, zostaje im niewiele. Jednak sytuacja osób, które w ten sposób tylko dorabiają, nie powinna być tak zła. Jeśli prowadzisz firmę, to ZUS i tak już płacisz, a jeśli zamierzasz jeździsz okazjonalnie, zużycie samochodu nie będzie tak duże jak u tych, którzy żyją tylko z Ubera. W mojej ocenie (choć nie robiłem dokładnych wyliczeń) jazda Uberem najbardziej może się opłacać właśnie osobom, dla których stanowi ona uzupełnienie działalności innego typu.

Jest też aspekt psychologiczny. Biorąc kilka kursów dziennie lub jeżdżąc raz na kilka dni, możesz oderwać się od codziennej, być może monotonnej pracy i zyskać kontakt z nowymi ludźmi. Inni „uberowcy” przyznają, że to także ważny aspekt ich działalności, a nieprzyjemne sytuacje z pasażerami Ubera praktycznie się nie zdarzają (choć oczywiście różnie może być). Dlatego wśród kierowców Ubera są nawet takie osoby, które zarabiają naprawdę nieźle, w dzień pracując na etacie w korporacjach (wcale nie tych taksówkarskich), a po pracy prowadząc dodatkową działalność, jak twierdzą, bardziej „dla przyjemności” niż dla pieniędzy.

Ile można zarobić jeżdżąc z Uberem?

Rozbieżności w odpowiedziach na tak postawione pytanie są ogromne. Dużo bowiem zależy od tego, co uznamy za zarobek, a to z kolei zależy od indywidualnej sytuacji każdego kierowcy. Ktoś może spłacać leasing, ktoś musi zapłacić mały ZUS, ktoś inny duży ZUS, ktoś może mieć samochód oszczędny, a ktoś inny paliwożerny itd. Kluczowe jest natomiast to, jak dużo się jeździ.

Pozostanę więc przy ogólnikowym szacunku, że jeżdżąc okazjonalnie, można osiągnąć dodatkowy przychód (nie zysk) od kilkuset złotych do kilku (2-3) tysięcy złotych, przy czym przejście progu 1 tys. zł nie powinno być szczególnie trudne.

Sądzę, że dla wielu osób zastrzyk gotówki w postaci np. 2 tys. zł, nawet jeśli po odliczeniach zostanie mu w kieszeni 1 tys. zł, będzie wystarczającym argumentem, żeby zainteresować się tematem. Tym bardziej, że zostać kierowcą Ubera jest łatwo – trzeba dysponować samochodem (najlepiej w wieku do 10 lat, ale są możliwe wyjątki) i być niekaralnym.

Niestety, w tym miejscu musi pojawić się łyżka dziegciu. Jeżdżenie z aplikacją Uber wiąże się bowiem z podwójnym ryzykiem. Po pierwsze, jesteśmy narażeni na ataki ze strony taksówkarzy-wandali, którzy „uberowców” bardzo nie lubią. Po drugie – istnieje ryzyko prawne, bo sprawa Ubera wciąż pozostaje w Polsce (i nie tylko w Polsce) nieuregulowana.

UOKiK – jedyny oficjalny obrońca Ubera

Tematem Ubera zainteresowałem w związku ze stanowiskiem UOKiK. To bodajże pierwszy w Polsce oficjalny dokument, w którym państwowi urzędnicy pozytywnie wypowiadają się o Uberze. To naprawdę wielka rzecz, bo wcześniej nikt nie miał takiej odwagi.

W dodatku uzasadnienie UOKiK nie jest zdawkowe – jest obszerne i bardzo logicznie uzasadnia, dlaczego Uber jest korzystny dla konsumentów. Wczytując się w ten dokument, możemy nawet dojść do wniosku, że Uber i jego kierowcy starają się działać legalnie, choć możliwe, że w niektórych kwestiach przepisy nie nadążają za rozwojem technologii.

W konkluzji pojawiło się zdanie, że potrzebne są nowe przepisy, które będą „sprzyjać rozwojowi innowacyjnych i pożądanych przez konsumentów usług i unikać rozwiązań, które sprowadzałyby się do nieuzasadnionej ochrony zasiedziałych konkurentów”. Stanowisko to jest miażdżące dla taksówkarzy, choć to na ich wniosek UOKiK badał sprawę Ubera.

Stanowisko to może – niezależnie od intencji UOKiK – przekonać niektórych nieprzekonanych do rozpoczęcia własnej przygody z Uberem. Ale…

Prawo jest złe, ale obowiązuje

…są i inne stanowiska. A te nie są już takie korzystne. To prawda, że Uber i jego kierowcy robią wszystko, by działać zgodnie z prawem. Niestety, nie jest to takie proste, bo przepisy dotyczące przewozu osób są skomplikowane, a przede wszystkim, przestarzałe. I nawet, jeśli wszyscy zgodziliby się, że przepisy te są złe, nieżyciowe, niedzisiejsze, to nie zmienia faktu, że wciąż obowiązują. Można się na nie obrażać i zaklinać rzeczywistość, można też nosić przy sobie wydruk stanowiska UOKiK, ale to wszystko nie uchroni nas przed problemami w razie kontroli.

Po pierwsze VAT. Kierowcy Ubera twierdzą, że nie są taksówkarzami, ale niektórzy z nich do faktur doliczają 8% VAT, który przysługuje taksówkom. Po drugie – paragony. To prawda, że przy obrocie bezgotówkowym i w pełni rejestrowanym (a z takim mamy do czynienia z Uberem) wymóg kasy fiskalnej jest pozbawiony logicznego uzasadnienia, bo każdy grosz jest skrupulatnie ewidencjomowany. Ale prawo wymaga, by osoba, która zajmuje się przewozem osób w Polsce, dysponowała kasą fiskalną. Wyjątkiem może być okazjonalny przewóz osób, ale wówczas należy każdorazowo zawrzeć przed przejazdem pisemną umowę z klientem, koniecznie w biurze firmy (tak, jest taki przepis!).

Według mnie właśnie te argumenty są najtrudniejsze do zbicia. Nawet bowiem, jeśli nie trafisz na kontrolę Inspekcji Transportu Drogowego (ITD), zawsze możesz „wpaść” podczas kontroli z urzędu skarbowego.

A co ma do tego ITD? Ta instytucja jak na razie wykazuje największy „zapał” do walki z „uberowcami”. Jej przedstawiciele przychylają się do interpretacji, zgodnie z którą przewozić ludzi mogą wyłącznie licencjonowani taksówkarze (lub – na nieco innych zasadach – kierowcy oferujący „okazjonalny przewóz osób”). W trakcie kontroli ITD zazwyczaj traktuje kierowców Ubera niczym taksówkarzy, karząc ich za niespełnienie każdego z warunków, jakim podlegają taksówki (łącznie z uznaniem aplikacji Ubera za niezalegalizowany taksometr). Kary mogą sięgać nawet 8 tys. zł.

O warunkach, jakie powinien spełniać kierowca Ubera, by działać legalnie, przeczytacie w tym artykule. Niestety, prawda jest taka, że spełnienie wszystkich jest praktycznie niemożliwe. Nie wystarczą nawet najlepsze chęci.

Czy Uber będzie legalny?

Jak więc mogę odpowiedzieć na zadane w tytule pytanie? Właściwie odpowiedź powinna być twierdząca. Tak – przedsiębiorca, współpracując z Uberem, może sobie dorobić. Okazjonalne wożenie pasażerów może stanowić ciekawe uzupełnienie jego działalności i być szansą na dodatkowe – mniejsze lub większe – pieniądze.

Ale niestety, w świetle obecnego prawa nie da się być „uberowcem” w pełni legalnie. Kierowca Ubera, za każdym razem, gdy zabiera pasażera, ryzykuje wysokimi karami, a dodatkowo, nieprzyjemnymi spotkaniami z taksówkarzami-wandalami. To nie jest komfortowa sytuacja. To nie są warunki do prowadzenia biznesu.

Jedyne, co pozostaje, to czekać na zmianę przepisów. Stanowisko UOKiK daje wątłą, ale jednak nadzieję, że prawo zostanie dostosowane do współczesnych warunków. Jakby to jednak miało wyglądać?

Według mnie można by było wprowadzić coś takiego jak „mała licencja” dla Uberowców z obowiązkiem spełnienia niektórych (ale nie wszystkich) obowiązków taksówkarskich. Dlaczego niektórych? Według mnie pomiędzy taksówkami a Uberem istnieje wyraźna różnica. Ktoś, kto zamawia taksówkę, wie, że decyduje się na droższą, licencjonowaną usługę z ubezpieczeniem, wykonywaną pojazdem dostosowanym do zawodowego przewozu osób. W takiej sytuacji klient powierza taksówkarzowi odpowiedzialność za transport.

W przypadku kierowcy Ubera, usługą jest podwiezienie do miejsca docelowego, na ryzyko zamawiającego (który świadomie zgadza się na nielicencjonowanego kierowcę). Jest to transport „społecznościowy”, wynikający z filozofii współdzielenia. Wrzucanie go do jednego worka z branżą taksówkarską wynika trochę z niezrozumienia jego specyfiki.

Uber potrzebuje innych przepisów niż taksówki. Ale zaproponować rozsądne zmiany mogą jedynie ci, którzy są w stanie dokładniej pochylić się nad problemem i zrozumieć różne, związane z nim niuanse.  Niestety, nie jestem pewien, czy obecna ekipa rządząca będzie potrafiła i chciała to zrobić, tym bardziej, że – jak się zdaje – radykalni taksówkarze szukają obecnie wsparcia w bliskiej im światopoglądowo „ekipie prezesa”. A to nie wróży niczego dobrego…

Na osłodę, sympatyczny filmik.

Zdjęcie tytułowe – screen ze strony Uber

Uwaga – artykuł powstał w 2016 roku. Obecnie informacje przedstawione w artykule mogą być już nieaktualne.