Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, żył sobie młody mężczyzna imieniem Ferrucio. Już jako młody chłopak przejawiał zamiłowanie do wszelkich urządzeń, a doceniający ten fakt rodzice, posłali go do szkoły technicznej.

Gdy nadeszła wojna, chłopak musiał opuścić swą maleńką miejscowość i ruszyć na front. Tam jednak także zauważono jego talent i Ferrucio otrzymał pod opiekę cały park samochodowy swojej kompanii. Czasu tego nie zmarnował – można śmiało powiedzieć, że to właśnie umiejętności, które zdobył naprawiając wojskowy sprzęt w polowych warunkach, ukształtowały jego późniejszy byt.

Od talentu do pieniędzy

Gdy wrócił do domu, trzeba było zająć się rodzinną ziemią, a był to czas, kiedy na pola zaczęły wjeżdżać traktory. Ferrucio także zapragnął taki mieć, zaczął więc szukać części ze złomu i demobilu, po czym skonstruował z nich własny ciągnik. Przyszło mu to na tyle łatwo, że zaczął myśleć o tym, by wytwarzać podobne sprzęty również na sprzedaż. Wykonał więc jeszcze drugi traktor, a po nim następny. Okazało się, że popyt jest ogromny! Klienci zaczęli ustawiać się w kolejce, a po trzech latach od zbudowania pierwszej maszyny Ferrucio miał już zakład wytwarzający 200 ciągników rocznie! Ferrucio miał wówczas 32 lata i właśnie stawał się człowiekiem zamożnym.

Jako że był on młodym i wysportowanym mężczyzną w sile wieku, pociągały go wyścigi i szybkie samochody. Nic więc dziwnego, że gdy jego pasja i praca zaczęły przynosić mu naprawdę duże pieniądze, Ferrucio zaczął wydawać je na sportowe „bryki”.

Ale co to? Młody Włoch wcale się nie cieszy! Mało tego, każdy kolejny sportowy samochód rozczarowuje go jeszcze bardziej. Szalę goryczy przelewa zakup Ferrari. Samochód, choć kosztował fortunę, również nie zadowala Ferrucia. To doprowadza go do szału.

Mężczyzna wsiada w auto i z emocjami wypisanymi na twarzy pędzi do Maranello, wprost do siedziby Ferrari. Tam wchodzi do biura i żąda spotkania z szefem. Chce mu wykrzyczeć w twarz, co nie podoba mu się w jego aucie. Wielki Enzo nie zamierza jednak rozmawiać o samochodach z producentem traktorów. Ferrucio, z pozoru upokorzony, ale w głębi duszy rozjuszony niczym byk, wychodzi z biurowca, wsiada do przeklętego bolidu, ale gdy trzaska drzwiami, już wie, że to nie koniec. To początek – początek jednej z najsłynniejszych marek w dziejach motoryzacji.

Dziś nazwisko Ferrucio Lamborghini, kojarzymy o wiele bardziej z niesamowitymi autami sportowymi niż z traktorami. I jeśli powyższa legenda nosi w sobie choćby znamiona prawdy, to możemy się zastanawiać, czy samochodowa historia Lamborghini w ogóle by się rozpoczęła, gdyby Enzo Ferrari zechciał spotkać się z Ferrucio i złagodzić jego bojowe nastawienie. Łatwo możemy sobie wyobrazić, jak obydwaj panowie siadają przy dobrym winie lub szklaneczce whisky, dochodzą do porozumienia i rozstają się jako przyjaciele. Wtedy jednak nigdy nie ujrzelibyśmy aut marki wymienianej dziś często jako pierwszej pod hasłem „samochody marzeń”.

Złość jako siła napędowa w biznesie

Do czego zmierzam? Do emocji. A konkretnie, do tego, że:

przedsiębiorczość bardzo często jest, jak powiedzieliby psychologowie, „sublimacją” złości.

Mnóstwo udanych biznesów wzięło swój początek z czyjejś niezgody na istniejący porządek rzeczy. Czasem trzeba się po prostu wkurzyć i zrobić coś po swojemu, wziąć sprawy w swoje ręce, „pokazać im, na co mnie stać” (kimkolwiek oni są).

Im większa furia, złość, im większe niezadowolenie, tym lepsze efekty. I to nie dlatego, że wściekłość przynosi najlepsze pomysły, ale że pozwala utrzymywać motywację przez długi czas na wysokim poziomie. Chodzi więc o wytrwałość, o to, że gdy coś robisz z powodu złości, trudniej Ci przestać, wycofać się, zawrócić w połowie drogi, gdy ścieżka robi się kręta, kamienista i pod górę.

To właśnie przewaga motywacji negatywnej nad pozytywną. Dlatego zmieniam zdanie. W książce „Sprytny biznes” pisałem, że lepiej nie rozpoczynać biznesu pod wpływem emocji, a już szczególnie tych negatywnych. Ale moje późniejsze doświadczenia i obserwacje pokazały mi co innego.

Moja firma zrodziła się z niezgody na jakość informacji prasowych, jakie otrzymywałem jako redaktor portalu biznesowego. Raziły mnie niechlujnie przygotowane, pełne błędów teksty z „renomowanych agencji PR”, a do tego brak jakiejkolwiek wartości merytorycznej wielu z tych tekstów. Wiedziałem, że można inaczej – staranniej i w taki sposób, by redakcje otrzymywały teksty dające realną wartość ich czytelnikom, pogłębione, sprawdzone, poprawnie napisane. To taki mały buncik, może nie na miarę Ferrucio, ale jednak – sprzeciw.

Również gdy patrzę na moich Klientów, dostrzegam ich mniejsze lub większe bunty. Firma konsultingowa WNCL pewnie by nie powstała, gdyby nie sprzeciw jej założycielki wobec tego, jak wyglądało zarządzanie zasobami ludzkimi w polskich firmach. Wiem, że to właśnie chęć wprowadzenia realnych zmian do skostniałej branży była i jest największą motywacją dla Iwony Wencel.

Firma obuwnicza Sensatiano to także buntownik. Za butami tej marki stoi sprzeciw wobec oferty tradycyjnych sklepów obuwniczych, w których pod szyldem „butów ślubnych” sprzedaje się obuwie, które nie nadaje się na wesele, ponieważ nie da się w nim tańczyć. Buty do tańca potrzebują zupełnie innej konstrukcji, ale nie dowiemy się tego od tzw. liderów rynku.

Małe firmy szukają swoich nisz, a ich bunty mogą czasem przypominać walkę z wiatrakami. Nie każda z nich osiąga przecież potęgę Lamborghini. Dziś wiem jednak, że tam gdzie na starcie był sprzeciw, tam również później silniejsza jest wola przetrwania. W trudnych chwilach wystarczy przypomnieć sobie moment startu, powrócić do emocji, które były paliwem na początku naszych działań, by na nowo poczuć w sobie siłę. Siłę prawdziwego przedsiębiorcy.

A Ty? Na co się nie zgadzasz? Co Ci przeszkadza? Co Cię denerwuje? Jakie produkty lub usługi nie spełniają Twoich potrzeb? Poszukaj odpowiedzi na te pytania – przez dzień, tydzień, może miesiąc… Jeśli je znajdziesz, a najlepiej, jeśli naprawdę się na coś wkurzysz, możliwe, że znajdziesz swój pomysł na biznes. Nie „jakiś” biznes, ale taki, w który będziesz w stanie włożyć swój umysł i swoje serce. Taki, który sprawi, że jakiś aspekt czyjegoś życia stanie się chociaż trochę lepszy. Ferrucio dał ludziom lepsze traktory i szybsze samochody – teraz kolej na Ciebie.

Zastanów się, jak Ty możesz przetransformować swoją złość i właśnie dzięki niej dać światu (lub mniej górnolotnie: innym ludziom) coś dobrego.

Legenda przedstawiona na początku tekstu jest moim twórczym opracowaniem historii opisanej w książce “Lamborghini”, autorstwa Matthiasa Brauna i Alexandra F. Storza (Warszawa 2007). Zdjęcie pochodzi z Wikipedii i należy do domeny publicznej – z fotografii usunąłem logotypy Lamborghini. Oryginalne zdjęcie.